-
Wszystko spakowałaś? – Soren układał moje walizki tworząc pewnego rodzaju
wieżę. Uśmiechnęłam się smutno rozglądając po pustym mieszkaniu i wsadziłam do
torebki resztę podręcznych rzeczy, które leżały na białym stoliku.
- Oho.
– spojrzałam przez okno i dostrzegając znajomy pojazd, chwyciłam w dłoń klucze
– Taksówa już podjechała. Czas się zbierać.
Soren wziął jedną z toreb i
w energicznym tempie zbiegł po schodach ładując się wprost na starszego
kierowcę.
-
Przepraszam – wyjąkał poprawiając przekręcony sweter. Podał mężczyźnie pakunek
i wrócił na górę po resztę rzeczy. Nie zabierałam ze sobą dużo, bo dobrze
wiedziałam, że w większość rzeczy zaopatrzę się już na miejscu. Spakowałam
jedynie ubrania i trochę pamiątek z Belgii. Spojrzałam ostatni raz na moje małe
cztery kąty i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Pierwszy raz nie cieszyłam się na
wiadomość o przeprowadzce – zawsze było to dla mnie ekscytującym zdarzeniem,
ale tym razem więcej traciłam wyjeżdżając. Mój narzeczony musiał zostać w
Antwerpii ze względu na swoją pracę, lokum które zajmowałam, jutro już będzie
własnością kogoś innego, a biurko w redakcji pewnie zostało przejęte przez
nowego pracownika.
Naprawdę
pokochałam to miasto. Dlaczego więc wracałam do destrukcyjnego Paryża? Gdybym
przecież naprawdę nie chciała, wcale bym tam nie jechała. Jakaś część
podświadomości krzyczała, że dalej mam nadzieję – nadzieję na przyszłość z nim. I choć ze wszelkich sił starałam
się powstrzymać te złe myśli, dobrze wiedziałam, że tylko oszukiwałam samą
siebie. David Luiz dalej mieszkał w stolicy Francji i dalej pamiętał kim jestem
– nawet jeśli nie było mnie tam trzy, gorzkie lata.
- O
czym tak rozmyślasz? – Soren pocałował mnie w policzek i położył swoją wielką
dłoń na moim udzie. Połowa drogi na lotnisko była już za nami. Właśnie
mijaliśmy gęsty las, który zwiastował obrzeża miasta. Uśmiechnęłam się gorzko
do chłopaka i złożyłam pocałunek na jego ustach. Zupełnie nie miałam pojęcia,
jak sobie dam bez niego radę w tym okropnym miejscu. Tutaj miałam go na pod
ręką; był zawsze, gdy go potrzebowałam. Teraz zostanę sama jak palec, w dodatku
w Paryżu, który przywołuje tak wiele wspomnień.
-
Pamiętaj o mnie. – uścisnęłam jego rękę. – Mam Twój pierścionek.
Belg zaśmiał się głośno, a
potem przytulił mnie do swego boku. Dokończyliśmy podróż w zupełnym milczeniu
napawając się ostatnimi chwilami razem. Widząc znajomy budynek łzy napłynęły mi
do oczu. Kiedy ostatni raz przechodziłam przez drzwi wyjściowe byłam kompletnie
złamaną dziewczyną nie mającą pojęcia, co ze sobą począć. Kurczowo trzymałam w
dłoni plecak – jedyną rzecz, która tak naprawdę była moja i zupełnie nie
wiedziałam gdzie dalej iść.
Dzisiaj jednak przed
wejściem stoi już nie zabłąkana dziewczyna, a świadoma kobieta z silnym
kręgosłupem i twardym sercem. Kobieta, która zdołała poskładać się z
mikroskopijnych części i odniosła sukces.
- No
to jesteśmy. – Soren nie wyglądał ani trochę na zadowolonego z miejsca, w
którym się znaleźliśmy. Odprawiłam swój bagaż i usiedliśmy w jednej z kawiarni.
Do lotu pozostała godzina. Sześćdziesiąt krótkich minut spędzonych z moją
miłością.
-
Gdyby nie to, że jestem mężczyzną to pewnie teraz płakałbym jak bóbr –
powiedział bawiąc się papierowym kubkiem z kawą. Miał na sobie granatowy sweter
i moje ulubione zielone polo, które tak pięknie komponowało się z jego lekko
opaloną skórą. Trzymał mocno moją dłoń i nie spoglądał w moją stronę. Mi też
ciężko było na niego patrzeć. Każde spojrzenie bolało, bo mogło być tym
ostatnim.
- Hej.
– potarłam jego ramię – Za miesiąc jestem z wizytą. A potem ty przyjeżdżasz do
mnie.
-
Wiesz ile to jest miesiąc Mila? W szczególności, kiedy spędzaliśmy ze sobą
praktycznie każdy dzień od dwunastu miesięcy. To brzmi jak wieczność.
- Nie
bądź dużym dzieckiem. – zaśmiałam się cicho. W głębi duszy jednak wiedziałam,
że ma rację. Przez tydzień może wydarzyć się wiele, ale trzydzieści dni to
wielka jednostka. Przez miesiąc zyskałam i straciłam mężczyznę swojego
poprzedniego życia, a potem dowiedziałam się że jestem w ciąży i podjęłam
decyzję, która zmieniła mnie o 180 stopni. Choć gdyby nie popełnione błędy,
nigdy by mnie tu nie było, nie poznałabym tego uroczego bruneta i w życiu nie
nosiłabym pierścionka zaręczynowego. Może tak właśnie miało być?
Przetarłam oczy i spojrzałam jeszcze raz na białą pałeczkę –
dwie, czerwone, grube kreski dalej widniały na małym kartoniku. Przymknęłam
powieki, by nie zaszlochać. Moje życie właśnie się złamało. Facet, który
rozkochał mnie do szaleństwa – zostawił mnie na pastwę losu, a w dodatku teraz
jestem w ciąży. Ogarnęłam myśli, przekręciłam kluczyk w drzwiach łazienki i
chwiejnym krokiem podążyłam do kuchni, w której siedziała mama. Nie byłam w
stanie wykrztusić nawet jednego słowa, dlatego pokazałam jej kawałek plastiku i
zaniosłam się płaczem.
- Czy to… - nie dokończyła, bo dobrze wiedziała, co trzymam
w ręce. Podeszła do mnie z zamiarem uścisku, ale ją odepchnęłam. Nie chciałam
jej miłości. Nie chciałam niczyjej miłości. Nie chciałam tego dziecka. Nie bez niego.
Zerknęłam
na ogromny zegar wiszący tuż nad nami. Speaker właśnie zapowiedział mój odlot i
polecił skierować się do bramki w celu sprawdzenia biletów. Soren odkleił się o
mojego ciała i ze smutkiem wyrysowanym na twarzy, poprowadził do wejścia numer
trzy. Urocza stewardessa przesłodzonym głosem poprosiła o kartę pokładową, a
potem życząc mi udanej podróży wskazała gdzie mam się udać.
- To
już… - szepnął jakby sam do siebie, a potem pocałował mnie ostatni raz – Kocham
Cię najmocniej na świecie.
- Ja
też Cię bardzo kocham.
Kiedy wypuścił mnie z
uścisku i zniknął gdzieś za rogiem, poczułam ogromną pustkę. Zrozumiałam, że to
uczucie niedosytu będzie mi towarzyszyć przez cały czas. Soren był moim
dopełnieniem i tylko w jego towarzystwie czułam się w pełni spełniona.
Poczłapałam wąskim korytarzem do samolotu. Wysoka, rudowłosa kobieta pokazała
mi, gdzie jest moje miejsce i z przyklejonym uśmiechem udała się do biznes
klasy. Nie minęło 15 minut, a zaczęliśmy kołować. Zielona lampka kazała nam
zapiąć pasy, a po chwili wzbiliśmy się w przestrzeń. Prosto do Paryża,
zostawiając Antwerpię w tyle.
-
Wycieczka? – usłyszałam głos obok siebie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam dość
przystojnego mężczyznę. Na oko miał czterdzieści lat i nie wyglądał jak typowy
turysta, zaciągał wyraźnym, francuskim akcentem, więc podejrzewałam, że wraca
do domu z jakiegoś spotkania.
- Och,
nie. Przeprowadzam się – odpowiedziałam grzecznym tonem i uśmiechnęłam się
delikatnie. Szatyn odwzajemnił się podaniem ręki i przedstawieniem jako Pierre.
-
Miałem spotkanie biznesowe. Cholerne nudy i zwalniane ludzi. A ty, Milo, czym
się zajmujesz?
-
Jestem dziennikarką. Dostałam się właśnie na staż do Liberation.
- Tego
Liberation? – zdziwił się – Musisz być naprawdę dobra, skoro Cię chcieli.
Zarumieniłam się nieco.
Pierre wydawał się być naprawdę ciekawym i miłym człowiekiem. W godzinę lotu dowiedziałam
się również, że ma piękną żonę i uroczego sześcioletniego syna. Mieszka na
przedmieściach Paryża w nowo wybudowanym domu i chętnie zaprosi mnie kiedyś na
degustację wina prosto z jego małej winnicy. Dzięki niemu moja podróż minęła
zupełnie bezstresowo i przestałam myśleć o Sorenie, jako o utraconej miłości.
Gdy
wylądowaliśmy na paryskim lotnisku znowu poczułam ukłucie w sercu. Terminale
wyglądały identycznie jak przed trzema laty. Dałabym rękę uciąć, że obsługiwała
mnie ta sama kobieta, która witała mnie tutaj wraz z Felixem. Przymknęłam na
chwilę oczy i wzięłam głęboki oddech. Wszystko znowu wracało – to miasto ani
trochę nie straciło na swojej toksyczności. Wpakowałam walizki na wózek i
ruszyłam w stronę taksówki.
- Może
Cię podwieźć? – Pierre mnie dogonił.
- Nie
trzeba, znam tutejszych taksówkarzy jak nikt inny. – uśmiechnęłam się i
pożegnawszy swojego towarzysza, wsiadłam do jednego ze starych samochodów
stojących przed wyjściem.
-
Panienkę do hotelu? – kierowca z czapce z daszkiem spojrzał na mnie przez ramię
i zlustrował od góry do dołu. Nie lubiłam, gdy ktoś tak robił, a w
szczególności jeśli był to mężczyzna.
- Nie.
Na Rue Des Érables. Do domu.
Do nowego, starego domu.