Paryż
to idealne miejsce dla zakochanych. Tysiące krętych uliczek, piękne widoki,
klimatyczne kawiarenki, no i stojąca w centralnym punkcie, wieża Eiffla. Istna
wizytówka Francuzów – tych przyjemnych, sympatycznych ludzi chodzących od świtu
do zmierzchu z uśmiechem na ustach, zawsze gotowych poczęstować Cię najlepszym
winem i bagietką domowej roboty. A co najważniejsze – witają rządnych wrażeń
turystów, z otwartymi rękami. Nic dziwnego, że co roku tak wiele par, ale i nie
tylko, przyjeżdża właśnie do stolicy Francji. Dla wielu to wręcz życiowy cel –
spędzić choć jeden, magiczny dzień na Polach Elizejskich.
Tyle,
że Paryż wygląda zupełnie inaczej, gdy postanawia się w nim zamieszkać.
Przechadzając się krętymi alejkami już nie dostrzegasz sympatycznych ludzi, ale
zmęczone aurą tego miasta, twarze. Zakochani zaczynają irytować, niżeli
zachwycać, a Francuzi wcale nie wydają się być tacy przyjemni. Gdy wgłębisz się
w korzenie tego miasta, dostrzeżesz morze zniszczonych marzeń, utraconych
nadziei, złamanych serc. Bo przecież, na milion przyjętych oświadczyn, zdarza
się tysiąc tych odrzuconych. Na milion szczęśliwych par, przypada setka
rozstań. I gdzieś w tych nieprzyjemnych chwilach znajdziesz mnie – cherlawą,
pospolitą dziewczynę z wyraźnie obcobrzmiącym akcentem. Rozpoznasz też, że nie
należę do zwiedzających – w moim ciele ujrzysz wiele doświadczeń z tego
miejsca.
Gdy
trzy lata temu wyjeżdżałam z nad brzegu Loary, przysięgłam sobie, że już nigdy
nie zawitam w te progi. Znalazłam swoje małe miejsce na ziemi w pewnej
belgijskiej ostoi artystów. Zatrudniłam się w lokalnej gazecie, wynajęłam małą
kawalerkę na obrzeżach i żyłam nową sobą. Przez te trudne 3 lata, nauczyłam się
istnieć od nowa; poukładałam sobie w głowie cały scenariusz dorosłości. W końcu
nic, a raczej nikt, nie stawał mi na przeszkodzie w zadbaniu o siebie. Pierwszy
raz od zamierzchłych czasów to ja byłam na piedestale.
Więc kiedy złożyli mi
propozycję bez możliwości odmowy – wcale się nie cieszyłam. Ale kazali spełniać
się zawodowo, nie marnować wielkiego talentu. Wystawili mój karton za drzwi
redakcji i wręczając do ręki bilet w jedną stronę, życzyli powodzenia. A ja nie
chciałam tam jechać – bo wciąż składałam swoje serce.
Zupełnie od nowa.
Na początek powiem, że bardzo się cieszę z tak szybkiego powrotu Mili, choć może nie do końca można nazwać to powrotem, bo widzę, ile się zmieniło.
OdpowiedzUsuńAle od początku. Podobało mi się to przedstawienie Paryża z dwóch różnych perspektyw. Nie wiem, czy tak faktycznie jest, mogę się jedynie domyślać, że tak, bo ci, którzy nie znają Paryża na co dzień rozpatrują go w kategoriach romantycznego, pięknego miasta, miejsca, w którym mogą spełniać się marzenia, bo powiedzmy sobie szczerze, wiele kobiet marzy o oświadczynach w tym cudownym miejscu. Z drugiej jednak strony mamy Paryż jego zmęczonych życiem mieszkańców starających wiązać koniec z końcem, zdążyć ze wszystkim na czas i w tym samym momencie nie pogubić się w życiu. Masz więc rację, że wtedy zakochani jedynie przeszkadzają, a uśmiech znika z twarzy.
A Mila? Mila wraca do Paryża jak zmęczona nim mieszkanka, która najchętniej zostawiłaby go daleko za sobą, bo cały czas nosi w sobie tę cząstkę cierpienia, te blizny, jakie pozostawił na jej sercu i duszy czas spędzony w stolicy Francji. Wcale się jej nie dziwię, też nie chciałabym wracać, też wolałabym zostać miejscu, jakie zdążyłam sobie znaleźć.
Zastanawiam się, czy da sobie radę, czy uda jej się ignorować przeszłość i spełniać się zawodowo, czy może nie do końca poskładane serce rozleci się na kawałki, a całą mozolną pracę będzie musiała zacząć od początku?
Pozdrawiam :*
Kto to jest? http://4.bp.blogspot.com/-NqdPf1sRI8E/VEuE2PVsj3I/AAAAAAAAAiU/nILl7uqrjj0/s1600/large%2B(5).jpg
OdpowiedzUsuńNie jest to żadna aktorka/piosenkarka/celebrytka
Usuń