Granatowy
komplecik, który kupiłam pierwszego dnia w Antwerpii, nie leżał już tak
idealnie. Zdecydowanie przybrałam na wadze przez te trzy lata pracy w gazecie.
Mama zawsze powtarzała, że nic tak nie tuczy jak nieregularne posiłki – miała
świętą rację. Moje zapadnięte kości policzkowe nieco się zaokrągliły, a biust
zwiększył swój rozmiar o jedną literkę, nie wciskałam się też w żadną parę
paryskich dżinsów. Najwyższy czas, by się za siebie zabrać.
- Och,
jak zwykle punktualna. Proszę wejść Panno Dobravkowa. – przyjemny głos
sekretarki naczelnego przyprawiał mnie o nieokreślone uczucie w żołądku. Powoli
ruszyłam w stronę szklanych drzwi i uśmiechając się do uroczej, niskiej
kobieciny, delikatnie nacisnęłam na klamkę i weszłam do małego pomieszczenia. Zielona
wykładzina niezbyt współgrała z pomalowanymi na brzoskwinię, ścianami na
których wisiały niezliczone ilość oprawionych okładek lub artykułów. Przy
ogromnym, renesansowym biurku siedział niski, nieco otyły mężczyzna z wyraźną
łysiną zarysowaną na czubku głowy. Spoglądał na mnie zza grubych szkieł
okrągłych okularów uśmiechając się łagodnie. Eleganckim ruchem ręki, wskazał mi
miejsce spoczynku i odczekał stosowną chwilę zanim zaczął coś mówić. Nogi
trzęsły mi się jak galareta – nigdy jeszcze nie zostałam wezwana do samego
redaktora naczelnego. Zazwyczaj ludzie, którzy wchodzili do tego gabinetu,
wychodzili z wypowiedzeniem w dłoni bądź nietęgą miną wyrysowaną na twarzy.
Usiadłam na twardym, drewnianym krześle i położyłam dłonie na kolanach.
-
Witam Panią – rozpoczął nieco zbyt oficjalnie. Szorstka barwa jego głosu trochę
mnie przerażała. Odpowiedziałam skinieniem głowy i zamieniłam się w słuch. –
Pracuje Pani w naszym dzienniku już 3 lata i nigdy nie słyszałem tak wielu
pochwał na temat jednej osoby. – zajrzał do grubego notatnika rozłożonego na
biurku i przewertował go dokładnie.
-
S-Słucham? – nie dowierzałam w jego słowa. Byłam przygotowana na zupełnie inny
rozwój akcji. Gdy dostałam telefon powiadamiający o pilnej wizycie w tymże
pomieszczeniu, zaczęłam już przeglądać oferty pracy w innych gazetach. Przez te
wszystkie dni, które tutaj spędzałam, ani razu nie usłyszałam żadnego
komplementu dotyczącego moich artykułów. Nikt nie zwracał uwagi na młodocianą,
podrzędną panienkę z centralnej Europy. Wszyscy wiedzieli, że nie byłam
tutejsza i nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni do imigrantów. I to mi się
właśnie podobało – tutaj nikt nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy. W zasadzie w
redakcji rozmawiałam z góra trzema osobami, ale nigdy nie zacieśniliśmy więzów.
Dlatego tym większe było moje zaskoczenie odnośnie tak licznej ilości miłych
komentarzy.
- Niech
się Pani nie dziwi, tylko cieszy. To głównie dzięki takim donosom zwróciłem
uwagę na Pani artykuły. – wyciągnął z teczki plik wydrukowanych kartek i
położył je przede mną – I muszę przyznać, że naprawdę są świetne. Rzadko kiedy
spotyka się takie talenty. I to w dodatku w takiej gazecie jak nasza.
- Ja
nie wiem co powiedzieć. Naprawdę. – zabrakło mi mowy w gębie. Naczelny nigdy
nie chwalił prac dziennikarzy, a teraz sypał komplementami na prawo i lewo.
Zupełnie straciłam poczucie rzeczywistości. Dopiero, gdy to usłyszałam zdałam
sobie sprawę, jak bardzo potrzebowałam takiej dawki pochwał.
- Oczywiście,
gdy przesłałem pańskie prace do wyżej postawionego kolegi, nie omieszkał
skomentować tego, w jaki sposób ktoś taki jak Pani, znalazł się w tak prowincjonalnym
dzienniku. Jak zawsze z resztą bywa, dobrzy dziennikarze uciekają najszybciej.
– przejrzał jakieś dokumenty i wręczył mi spięte ze sobą papiery – Dostała się
Pani na staż do Liberation. Stamtąd droga już tylko idzie prosto do New York
Times.
Serce na chwilę zmniejszyło
obroty. Taka szansa nie zdarza się dwa razy w życiu. Nie zdarza się w ogóle.
Praca w Liberationie to szczyt marzeń każdego podrzędnego pisarzyny. Również
mój. Nie mogłam prosić o więcej – dostałam największy prezent na świecie.
Tyle,
że Liberation znajdował się w Paryżu, a ja wydałam sobie dożywotni zakaz wstępu
na ten teren. Przynajmniej dopóki rany nie zagoją się do końca.
- To
naprawdę wielkie wyróżnienie – wydukałam – Odebrało mi mowę. Ale nie mogę
przyjąć tej pracy.
Na twarzy mężczyzny
wyrysował się grymas zdziwienia. Podniósł brwi do góry i spojrzał się na mnie
wzrokiem pełnym niezrozumienia. Doskonale go rozumiałam – niecodziennie
przecież, ktoś odrzuca staż w jednej z najważniejszych europejskich gazet.
-
Jeśli to był żart, to mało śmieszny.
- Nie
– zaprzeczyłam – Jestem śmiertelnie poważna. Doceniam, jak wiele zapewne musiał
Pan zrobić, bym dostała taką szansę, ale naprawdę dobrze mi w Antwerpii i nie
chciałabym rezygnować z mojego życia.
- Pani
chyba nie rozumie. – wstał ze skórzanego fotela i podszedł do małego okna
przyozdobionego zieloną zasłoną – To nie jest propozycja. Z dniem dzisiejszym
kończy Pani pracę w naszym dzienniku i w trybie natychmiastowym wyjeżdża do
Paryża. Taki staż odbywa się raz na 10 lat, rozumie to Pani? Ludzie zabijają
się o te 5 miejsc. Ma Pani możliwość pracy z najlepszymi w Europie, a nawet
świecie. Gdybym był młodszy, sam zabrałbym Pani to miejsce z przed nosa. Proszę
więc nie udawać divy, spakować swoje rzeczy, pożegnać się ze współpracownikami
i stawić się jutro na lotnisku. Życzę powodzenia. – wyciągnął dłoń w moją
stronę i stanowczym ruchem nakazał mi wyjść z jego gabinetu.
Czarne
szpilki nie były najlepszym wyborem. Chwiejnym krokiem poczłapałam do drzwi i
ściskając mocno w dłoni plik kartek, opuściłam lokum podstarzałego szefa. Dalej
nie wierzyłam, w to co wydarzyło się przed chwilą. Otrzymałam ogromny kredyt
zaufania, choć już na wstępie wiedziałam, że go nie chcę. Paryż był dla mnie
miejscem zupełnie przeklętym. Miasto zakochanych dostarczyło mi samych złych
wspomnień, doświadczeń, wrażeń. Nauczyło mnie, jak nie wykorzystywać życia. I
gdy, przez trzy, cudowne lata ani razu nie słyszałam choćby wzmianki o
francuskiej stolicy – dzisiaj kazano mi tam wrócić.
Drżącymi
rękami wygrzebałam ze skórzanej torebki małe, przenośne urządzenie i wykręciłam
numer do jednego człowieka, z którym chciałam się podzielić tą gorzką nowiną.
-
Kochanie? – usłyszałam aksamitny ton. Uwielbiałam, gdy łaskotał moje uszy, a w
brzuchu czułam motyle. To naprawdę dziwne, że po tylu miesiącach spędzonych
razem, dalej reagowałam w taki sposób. Każdy dźwięk, który wydobywał się z jego
gardła sprawiał, że unosiłam się nad ziemią i lewitowałam gdzieś w przestrzeni.
Dawał mi poczucie bezpieczeństwa samą istotą bycia obok i to w nim najbardziej
uwielbiałam – że nigdy nie zmieniał zdania, nawet jeśli robiło się nieciekawie.
-
Muszę Ci powiedzieć o czymś bardzo ważnym. – przystanęłam przed wyjściem z
budynku i odpaliłam papierosa. Ten jeden jedyny nawyk pozostał ze mną od czasu
przeprowadzki z Francji. Nie potrafiłam zerwać z tytoniem, był jak cząstka
mnie, która doczepiła się do przedsionka serca i została wchłonięta na stałe.
-
Wywalili Cię?
- Nie.
– uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze podejrzewał najgorsze i pewnie już miał
przygotowaną mowę motywacyjną. – Wręcz przeciwnie.
-
Boże, naprawdę?! – pisnął, a ja roześmiałam się tak głośno, że kobieta siedząca
nieopodal na ławce, zerknęła pytająco. Cieszył się, jakby on sam dostał ten
angaż. Wiedziałam, że diametralnie zmieni nastrój, kiedy powiadomię go o
aspekcie wiążącym się z tym awansem. Nigdy nie dawał szans związkom na
odległość i obawiałam się, że również w tym przypadku nie będzie zadowolony.
Ale kochaliśmy się, a to przecież najważniejsze.
-
Tyle, że muszę wyjechać. Do Paryża. – delikatnie zakomunikowałam starając się
dokładnie wypowiedzieć każdą cząstkę zdania. Podejrzewałam, że w tym momencie
jego mina rzednie, a radość ustępuje rozczarowaniu. Wcale nie zdziwiłabym się,
gdyby postanowił teraz przerwać czynność, którą wykonywał i usiąść na krześle
lub fotelu. Nie znosił zbyt dobrze, złych wiadomości.
- A
więc wyjeżdżasz? – smutek, który z niego wypływał sprawiał, że czułam ogromne
wyrzuty sumienia. Prawie takie, jak przy zrywaniu. Ale ja wcale nie chciałam
kończyć tego związku, a co więcej – chciałam by trwał jak najdłużej, bo dawał
mi coś czego nigdy w życiu nie dostałam – czyste szczęście.
- Wyjeżdżam,
ale dalej bardzo Cię kocham.
-
Wiesz, że nie wierzę w brednie o miłości na odległość? – zapytał, a mi łamało
się serce. W żaden sposób, nie pragnęłam go skrzywdzić, a teraz miałam
wrażenie, że nie robię nic innego.
- Uda się nam. Musi.
- W to nie wątpię. – jego
głos nieco złagodniał – Inaczej będę musiał ruszyć swój tyłek do Paryża i
skopać Twój.
- Kocham Cię, jak szalona.
- Ja też Cię kocham, Mila.
Jak wariat.
Miłość to piękne uczucie.
*MIAŁAM
NIE DODAWAĆ TEGO ROZDZIAŁU TAK PRĘDKO, ALE HUMOR MI NIE DOPISUJE, MAM OGROM
NIEDOKOŃCZONYCH RZECZY NA GŁOWIE, A TO POTRAKTOWAŁAM JAKO MAŁĄ ODSKOCZNIĘ OD
RZECZYWISTOŚCI. MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ SPODOBA*
Podoba się podoba :)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :D
Dziękuję :)
UsuńPrzepraszam, że czekałaś na komentarz tak długo, miałam ręce pełne wszystkiego, a następny tydzień zapowiada się jeszcze gorzej.
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od tego, że zaskoczyła mnie obecność mężczyzny w życiu Mili. Nie wiem prawdę mówiąc dlaczego, może sądziłam, iż potrzebuje więcej czasu po Davidzie, ale z pewnością niezmiernie cieszę się, iż ktoś taki jest i pomaga jej odnajdywać siebie na nowo, daje szczęście i podtrzymuje od upadku. Soren, bo podejrzewam, że o niego chodzi, chociaż nie wymieniłaś go z imienia wygląda mi na porządnego faceta, a na pewno na takiego, który dojrzał do związku i który potrafi nie tylko mówić o swoich uczuciach, ale również ich dowodzić. Dobrze, że mila ma go przy swoim boku.
Z drugiej strony Paryż. Miasto przeszłości, o którym chciała zapomnieć, a które zostało wepchnięte jej z powrotem na siłę. Cóż, po podobnej historii ja również broniłabym się rękami i nogami przed zagoszczeniem tam ponownie, niemniej jednak nie można odmówić jej szefowi racji. Taki staż to naprawdę ogromna szansa na rozwój oraz zrobienie kariery w świecie dziennikarstwa.
Zastanawia mnie, jak masz zamiar ponownie skrzyżować drogi Mili i Davida, ale czuję w kościach, że stanie się to bardzo niedługo i dla obojga będzie to jak kubeł lodowatej wody.
Pozdrawiam :)
Doceniam fakt, że byłaś w stanie cokolwiek napisać, bo ja - nawet teraz, chora leżąc w łóżku - nie mam czasu na nabazgranie paru słów, mimo iż staram się czytać każde opowiadanie na bieżąco. Studia wyssały ze mnie jakąkolwiek kreatywność. Dobrze, że chociaż trochę rozdziałów napisałam na przód, wobec czego nie będzie przestojów.
UsuńCo do treści - nie chciałam robić z Mili ostatniej cierpiętnicy i zmieniać jej życia w nieustanną walkę o przetrwanie. Wobec czego pojawił się, tak jak słusznie zauważyłaś, Soren. Postawił ją na nogi i co więcej - nie próbuje nakłonić jej do rezygnacji z marzeń. Jest jej podporą, a nie kulą u nogi, która sprawia, że tonie w życiowym oceanie.
Owszem, spełnianie marzeń wiąże się z powrotem do Paryża, a jak to idzie wywnioskować z poprzedniej części - to miasto nie wróży nic dobrego.
Spotkanie Mili i Davida będzie bardzo spontaniczne, bo nie chciałam sprawić by fabuła nabrała podniosłego charakteru. Ale na skrzyżowanie ich dróg trzeba będzie jeszcze poczekać - zależało mi, by pierwsze rozdziały wprowadzały również nowych czytelników, w historię Mili i aby bez czytania pierwszej części wiedzieć, o co chodziło. Mam nadzieję, że następne rozdziały pokażą iż osiągnęłam zamierzony cel.
Również pozdrawiam :*
Wpadałam tutaj przypadkiem i już postanawiam czytać kolejne rozdziały. Pierwszy bardzo interesujący, już nie mogę doczekać się kolejnego. :) :)
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/